Historia jednej piosenki

Następny post muzyczny z rzędu. Oto najlepszy przykład na to, że blog to żywy organizm, którego nie mogę okiełznać. Nie długo jedynym literackim akcentem (tak blog miał być literacki (sic!)) będą moje rozważania o tym jaką blogasek przechodzi ewolucję i jak mało tu Yoko i jej. Cóż kocie po raz kolejny jesteśmy mniej interesujące niż sztuka organizacji struktur dźwiękowych w czasie. A Kanye West, Dave Tozer i John Legend wiedzą jak te struktury zorganizować żeby robiło nam (mnie i kotu) dobrze.

Musiały minąć dwa lata żeby „Made to Love” przemówiło do mnie. Wydany w 2013 roku utwór wykonywany przez Johna Legenda jest mieszanką muzyki elektronicznej, neo soulowej, a nawet rockowej. Na taki mix dźwięków porwał się duet Da Internz, który odpowiada za produkcję kawałka, a przede wszystkim za jego niepokojąco brzmiące tło. Otóż kiedy panowie nagrywali dla Kimbry jej utwory, piosenkarka poprosiła o zarejestrowanie melodii, która kołacze jej się w głowie. Kimbra miała nadzieję, że przerobi to kiedyś na piosenkę, ale Da Internz połknęli te dźwięki na surowo. I tak oto charakterystyczne zawodzące chórki, które nadają piosence niepowtarzalnego charakteru to głos Kimbry. Jak widzicie w tym przypadku powiedzieć: „Made to Love” Johna Legenda było by niezwykle krzywdzące dla wkładu pozostałych osób (także wielu niewymienionych w poście) maczających w utworze swoje cholernie utalentowane paluchy.

Idąc za ciosem przesłuchałam całą płytę, na której znajduje się „Made to Love”, ale pozostałe kawałki to typowe balladowe r’n’b, które nie przypadło mi do gustu.

Poniżej teledysk, rokoszujcie się 🙂